W dyplomacji funkcjonuje takie określenie jak „zasada wzajemności”. Ta zasada polega (między innymi) na tym, że w chwili gdy jedno państwo wydali naszych dyplomatów, my wydalamy taką samą ilość ich reprezentantów, nawet jeżeli nie mamy ku temu oficjalnych powodów. Tak mocno upraszczając – jak oni nam, tak my im. Oczywiście ta zasada, na szczęście, nie musi być stosowana tylko w negatywnym kontekście. Dlatego, w ramach dobrej praktyki, chciałbym nawiązać do mojej współpracy z Wólczanką.
Przy okazji promocji książki „Z klasą, na luzie” firma Wólczanka zorganizowała konkurs na swoim fanpage, w którym główną wygraną były moje publikacje, a ja dodatkowo miałem szansę wybrania kilku koszul z najnowszej linii Lambert. Podążając za wspomnianą zasadą pozwoliłem sobie na rewanż, w którego centrum będzie właśnie koszula.
Nie jestem blogerem zajmującym się stricte garderobą, koszulami, kompozycjami, kolorami i fakturami. Nie mam odwagi, by usiąść na murku podczas Pitti Uomo. Florencję bardzo sobie cenię, ale raczej bardziej za lokalną gastronomię. Co więcej, chyba już wszystko na temat koszul znajduje się w naszej zacnej blogosferze. Aha, i na koniec – nie jestem obdarzony przez naturę budową ciała, która predestynowałaby mnie do włożenia koszuli i stawania z dumą przed obiektywem, czego finałem mogłyby być eleganckie zdjęcia rodem z katalogów.
Mimo wszystko zaryzykuję. Moja historia zaczyna się siódmego dnia tygodnia.
Niedzielę zacząłem spokojnie, choć już z rana kiedy mieliłem kawę, myślami byłem przy projekcie „koszula”. Jak to ograć, żeby nie było jak wszędzie? – myślałem, przesypując zmielone ziarna do ekspresu. Ograć! Tak, ograć! Gem, set, mecz.
koszula z rakietą
Słowem wyjaśnienia. Wybierając koszule z najnowszej linii Lambert, niepewnie, poza biznesowymi prążkowanymi klasykami, które noszę codziennie, sięgnąłem po koszulę ze wzorem w rakiety tenisowe.
Ot, sentyment – kiedyś byłem zawodnikiem, a od 3 lat staram się wrócić do formy. Piszę niepewnie o rakietach na koszuli, bowiem z dużą dozą nieśmiałości podchodzę do koszul z wzorkami (no, może wyjątkiem będą kwiaty, które bardzo lubię). Wróćmy jednak do niedzieli.
W niedzielę czekało mnie kilka aktywności poza domem. Najpierw miałem odwieźć syna na trening, później spotkać się ze znajomymi na jednym z kulinarnych wydarzeń, których w stolicy nie brakuje i na koniec – lampka wina w domu z gośćmi. Ciężkie życie. Proszę tylko nie myśleć, że tak jest codziennie. Jutro, jak niektórych z Państwa, dopadną mnie dedlajny, ciężkie rozmowy i ściany, które trzeba przebijać głową. Ale póki co niedziela trwa.
„Koszula będzie akurat” – pomyślałem – „I to ta w rakiety”.
Ale jak to z każdą koszulą bywa i gdy dodatkowo nie jest się Blake’m Carrington’em, to trzeba koszulę wyprasować. I na przykład na blogu Czas Gentelmanów jest to przedstawione w bardzo dobry sposób.
prasowanie – jeden trik
Ja, dodatkowo, mam dla Państwa pewien trik. Przed prasowaniem, zabierzmy koszulę ze sobą do łazienki i niech spędzi tam z nami czas, który poświęcamy na poranny prysznic, bądź kąpiel. Dzięki parze koszulę będzie łatwiej prasować. Jest to metoda, którą często stosuję podczas wyjazdów biznesowych.
Inna metoda? Na jednym z filmów widziałem, jak żołnierze wkładali koszulę pod materac i ta, rano, była jak z półki sklepowej. Bez żadnej fałdy i zagięcia. Można powiedzieć eko-prasowanie. Nie sprawdzałem tej metody, ale może ktoś próbował?
O prasowaniu koszul napisano już doktoraty, ale jedną z kilku rzeczy, o których warto pamiętać, a które często widuję, to zaprasowany rękaw – takie koszulowe faux pas.
Jedni myślą, że tak powinno być, inni z kolei nie zwracają na to uwagi.
A zatem, czy coś się stanie jak zostanie nam zaprasowany kant na rękawie? Na szczęście nic, poza pomrukiem strażników elegancji. Według mnie, rękawy bez kantu wyglądają lepiej.
podwijamy rękawy
Koszula z rakietami, która swoją estetyką dosłownie nawiązuję do sportowej elegancji (dość pojemne określenie, z którym ciekawie zmierzył się Mr. Vintage) może być również noszona w sposób mniej formalny.
Myślę tu o podwijaniu rękawów.
Niektórzy wypowiedzieli wojnę koszulom z krótkim rękawem, co przy okazji marynarek ma swoją logikę, ale o tym później. Dlatego, szczególnie dla nich, podwinięcie jest jedynym wyjściem w sytuacji mniej formalnej, niezobowiązującej, gdy chcemy dać skórze pooddychać, bądź po prostu zakasać rękawy i rzucić się w wir pracy.
Ale na jaką długość zakasać?
Jeśli chodzi o mnie, to tak „biurowo”, po zdjęciu marynarki (gdy nie musimy naprawiać wału korbowego), optymalna będzie połowa przedramienia, bądź ½ kości łokciowej lub promieniowej – pozdrawiam przyjaciół z medycyny.
Można zawinąć wyżej ale to, według mnie, już trochę traci urok tej lekkości. Wchodzimy już w ciężki sport. 5 setów na tzw. lampie.
Myślę, że tak jest zdecydowanie lepiej.
Kolejny punkt dnia. Spotkanie ze znajomymi i przekąska. Ryba.
rybny savoir vivre
Na zdjęciu celowo dwa widelce (dla nas i znajomych), ale podczas przyjęć, nawet jeśli nie mamy specjalnych sztućców, nie podajemy dwóch widelców, to zaszłość z czasów PRL i w sumie stołowe „anchois”. Dajemy po prostu nóż i widelec. Nóż nie musi być ostry do tego rodzaju ryby. Ma pomagać widelcowi w oddzielaniu części jadalnych od niejadalnych, chociaż akurat tu nie ma części niejadalnych, a skóra wyśmienicie przyrumieniona.
Co etykieta mówi na barana? Bee, z akcentem na eeeeee.
Wracamy do domu. Będzie trochę bardziej formalnie, lampka wina. Jak sobie da radę w tym wszystkim koszula w rakiety tenisowe? Może jakaś tematyczna książka nam podpowie?
No właśnie, a propos rękawów. Teraz je rozwinąłem. Pokazały się mankiety. W marynarkach to jest mimo wszystko estetyczny wymóg. Proszę zobaczyć:
Rękaw marynarki z wystającym spod niego mankietem koszuli (mawia się o długości do 2 cm ale bywa czasem dłużej, byle nie przesadzić) wygląda znacznie lepiej niż bez niej (to dyskwalifikuje koszule z krótkim rękawem, bądź te, które są niedopasowane do marynarek, bo są albo za krótkie albo za długie). Przy okazji, polecam zabieranie ze sobą koszul, które uznajemy za marynarkowe, gdy idziemy kupić marynarkę. Od razu będziemy wiedzieli na jaką długość rękaw powinien zostać skorygowany. Większość sklepów sieciowych oferuje taką usługę.
A tu z kolei, koszula gdzieś nam uciekła. Albo jej wcale nie ma. Nie wygląda to zbyt ciekawie.
I na koniec mistrzyni drugiego planu kotka Anarchia.
A wracając do koszuli: z marynarką sportową wypada znakomicie. Pamiętajmy – kiedy stoimy marynarka powinna być zawsze zapięta. Wygląda zdecydowanie bardziej elegancko i estetycznie. Co do guzików. Jeżeli mamy 3 guziki, to zapinamy środkowy lub środkowy i górny. Jeżeli mamy 2, to tylko górny. Jeżeli 1, to tylko ten jeden, a jeżeli 4 – urywamy jeden guzik i mamy wtedy trzy. Lub chowamy taką marynarkę.
Przy okazji – WINO CZERWONE SERWUJEMY SCHŁODZONE, A KIELISZEK TRZYMAMY ZA NÓŻKĘ!
na siedząco
Kiedy siadamy marynarkę rozpinamy, inaczej będzie się nam fałdowała jak na zdjęciu poniżej.
Rozpięta marynarka zdecydowanie lepiej się układa.
I tak skończył się mój tenisowy dzień. Nie mam już marynarki na sobie, ale na szczęście mam trochę wina w kieliszku. Nie wiem czy przekonałem Państwa do koszuli w rakiety tenisowe, ale ja się do niej przekonałem.
Koszuli można się lepiej przyjrzeć pod tym linkiem.
i na koniec
Zdjęcia na korcie były robione na Warszawiance i powiem Państwu, że poza ciekawym postapokaliptycznym klimatem kortu, który pod względem tła był ciekawy dla zdjęć, to było mi bardzo przykro, że TAKI kort, w TAKIM miejscu jest TAK zaniedbany. Ale może to zdjęcie niesie jakąś nadzieję…symboliczną, dla polskiego tenisa…