Madame Edith

dwa widelce do ryby?

Dwa widelce do ryby? Dziękuję, nie trzeba.

Z pewnością wiele osób widziało na wigilijnym stole dwa widelce, których celem było ułatwienie konsumpcji ryby – szczególnie tej z dużą ilością ości i skórą (jest tam czasem głowa, ale odpuśćmy tym razem). Aby konsumpcja ryby (gotowanej, smażonej, pieczonej) poddanej obróbce termicznej – posługując się językiem gastronomii – była wygodna, mamy do pomocy specjalne sztućce. Oczywiście najwygodniej jeść rękoma, ale załóżmy, że nie w tym momencie.

Z dwójki sztućowego rodzeństwa (widelec i nóż) większą uwagę przykuwa to drugie, czyli nóż/łopatka, który nie jest ostry, jak np. jego (specjalizujący się w zmaganiach z stekiem) brat. Dodatkowo (ten rybny, o bardziej klasycznym kształcie) ma wydłużoną górną część – nazwijmy ją „dziubkiem”. Dzięki „dziubkowi” łatwiej wchodzić pod ości.

Głównym celem specjalnego noża do ryby (łopatkowego – to nie jest nazwa oficjalna, ale pasuje do tekstu) jest oddzielanie części jadalnych (np. ości, skóry) od niejadalnych, pomoc w transportowaniu wybranych części dania, załadunek na widelec. I to wszystko.

Co więcej…

Nie będziemy tym nożem kroili żadnej ryby, a już na pewno nie śledzia, czy łososia – to było by foie gras. Korzystamy wtedy z małego noża przystawkowego lub zwykłego/ codziennego, a o sardynkach już nie wspomnę , bo je porcjujemy widelcem.

Oczywiście, tak jak w przypadku zwykłego noża, tego „rybnego” również nie oblizujemy, pomimo, że nie jest ostry.

Dwa widelce do ryby?

Nikt nam nie zabroni położyć ich na stole, ale nie bardzo bym polecał. Jedna z teorii (na NIE), która przypadła mi do gustu, wskazuje ich spore powodzenie, ze względu na ustrój polityczny i miejsce w historii.

W czasach, gdy władza znana z braku Teleranka pragnęła (na siłę) wyrównywać status obywateli, odchodzono od różnych zwyczajów, które miały charakter (ujmując delikatnie) bardziej okazały niż ludowy, czy chłopski.

Tu jest jakby luksusowo

A zatem elementy luksusowe, albo niedostępne dla większości, jak np. prozaiczna (dziś) duża zastawa, czy sztućce wychodzące daleko poza łyżkę, widelec i nóż, które często w przypadku arystokracji były dziedziczone, a przez bogate mieszczaństwo nabywane (tak w dużym uogólnieniu), tępiono zastępując powszechnymi dla wszystkich widelcami.

Dodatkowo w czasach, gdy na półkach królował ocet, raczej trudno było nabyć specjalistyczne „narzędzia” stołowe, do których zaliczylibyśmy dziś sztućce rybne.

Co ciekawe, w literaturze obcojęzycznej napotykam czasem na dwa widelce akompaniujące rybie (w odleglejszych czasach), ale rzadko i głównie kierunek jest jeden – nóż do ryb i widelec od ryb.

A jak nie ma, to czym jemy rybę?

I tu dochodzimy do sedna. Spokojnie można, bez uszczerbku dla honoru gospodarzy, ale też i manier skorzystać ze zwykłej pary obiadowej – noża i widelca. Oczywiście nożem nie kroimy ryby, tylko pomagamy sobie w oddzielaniu części jadalnych, od niejadalnych – dokładnie, tak jak przy okazji noża specjalistycznego. Delikatną rybę, filet, dzwonko, porcjujemy widelcem.

Ość w buzi, co dalej?

SAFETY FIRST – jak mawiają narody posługujące się językiem angielskim. W miarę możliwości język eskortuje małą ość w okolice ust, a następnie DYSKRETNIE chwytamy ją palcami i odkładamy na brzeg talerza, ewentualnie pomagamy sobie serwetą. Brytyjczycy tak właśnie zalecają, a dokładnie Debrett’s. Z kolei Emili Post sugeruje odebranie ich widelcem z ust.

A Państwo, którą wersję preferują?

PRZY OKAZJI

Zapraszam do szkoleń i konsultacji z zakresu savoir-vivre w Polskiej Akademii Protokołu i Etykiety