Madame Edith

all inclusive, a savoir-vivre

All inclusive – zawsze z żoną unikaliśmy tej formuły twierdząc, że nie wpisuje się w naszą filozofię podróżowania. Jednak ostatnio, szukając lotu na jedną z greckich wysp, okazało się, że nie ma tam już żadnego połączenia, poza całkiem atrakcyjną opcją ALL INCLUSIVE. Bierzemy – zadecydowaliśmy, po zrobieniu analizy SWOT.  Dzięki temu powstał wpis all inclusive, a savoir-vivre.

I dobrze się stało

W sytuacji, gdy podróżujemy po całej, w sumie niedużej wyspie, baza wypadowa w postaci hotelu z pełną opcją udogodnień nie jest zła. Osobiście zdecydowanie preferuję bardziej kameralne lokalizacje, gdzie wszystko – od zakupów, po organizowanie czasu wolnego – robię sam i mieszkam drzwi w drzwi z autochtonami, ale „ALL IN” na wyspie sprawdza się dobrze. No i ta cena biletu lotniczego…

G + J + B = WNM

To mój pierwszy wyjazd „ALL IN”, byłem bardzo ciekaw jak zachowują się tam urlopowicze i urlopowiczki. Sporo się słyszało tu i ówdzie. Jakiś czas temu Krytyka Kulinarna trafnie & ironicznie (za co Ją uwielbiamy) opisała podróże naszych Rodaczek i Rodaków (do przeczytania) decydujących się na podobną formę spędzenia wolnego czasu.

Ja pozwolę sobie przejść przez podobne, choć opisujące nie tylko Polaków, punkty zapalne. Przy basenie, wodopojach, na stołówkach i innych miejscach współdzielonych spotykali się m.in. Belgowie, Brytyjczycy, Czesi, Francuzi, Niemcy*

*kraje wymieniłem zgodnie z kolejnością wynikającą z alfabetu – jedna z protokolarnych zasad pierwszeństwa, jakby ktoś pytał i potrzebował na przyszłość.

Ale dlaczego w ogóle o tym piszę?

Bo chwilami, będąc na miejscu, odnosiłem wrażenie, że bez względu na nację, ludzie kompletnie wariują, jak wykupują opcję „jestem pępkiem świata”. Przynieś, wynieś, pozamiataj poziom EXTREME. I nie chodzi o nadużywanie alkoholu, co jest raczej normą, ale o takie „zwykłe rzeczy”.

Żeby nie było – „ALL IN” jest ciekawym pomysłem, w końcu nie każdy musi czerpać przyjemność z chodzenia o świcie po merkadach, gotowania krewetek kupionych chwilę temu od rybaka, bądź przygotowywania kilka miesięcy wcześniej listy z lokalizacjami, w których będzie jadł śniadania, obiady i kolacje (choć „ALL IN” w wielu sytuacjach tego nie wyklucza).

Do tego dochodzą dzieci, które z reguły podczas zorganizowanego wyjazdu „nad basen” mają wszystko czego zapragną – od lodów, brodzików, placów zabaw, po koleżanki i kolegów. Pytanie czy to czego pragną, jest dla nich najlepsze, ale to pytanie zostawmy na inne rozważania. Przy okazji zaaferowanych dzieci, rodzice mają czasem spokój. W końcu, po to się wyjeżdża na urlop. O nic nie trzeba się martwić.

 Och nie, jednak trzeba…

…o dobre maniery. Ja wiem, że to tendencyjne (szczególnie u mnie) ale w takim razie zamieńmy „dobre maniery” na przyzwoitość albo zachowanie nie budzące dyskomfortu innych – już lepiej?

 No to zaczynamy

Przewijam szybko we wspomnieniach film z ujęciami rejestrującymi różne sytuacje na lotnisku: spóźnienia, mało wybredne rozmowy osób siedzących w poczekalni, oklaski po lądowaniu – już sporo na ten temat powiedziano i napisano. Choć w sumie jedną rzecz można poruszyć.

Korek w korytarzu Boeinga

Wyobraźmy sobie lot dużym samolotem, zniecierpliwionych pasażerów, którzy po wyjściu z autobusu dowożącego pod statek powietrzny, wychodzą zeń jak rozbitkowie na plaży – chaotycznie, szukając najszybszej drogi do schodów samolotowych albo robiących sobie niezapomnianie zdjęcia na tle silnika odrzutowego. Obowiązkowa pozycja w domowym archiwum.

Jak już wszyscy grzecznie ustawią się na schodach i jeden z drugim idą sprawnie do przodu, coś czasem zatrzymuje korowód. Okazuje się, że ów ktoś, kto już znalazł swoje miejsce, zdecydował się jeszcze powyjmować z plecaka książkę, tablet i kanapkę. Przy czym trwało to dość długo, by zirytować pozostałych, którzy jeszcze miejsca nie zajęli…czasem lekko przetrąconych przez jeden, czy dwa destylaty.

Co wyjąć do czytania – mam przecież czas…

A wystarczyło to wszystko sobie wcześniej przygotować, aby sprawnie wyjąć z bagażu podręcznego, a nie zastanawiać się (blokując jednocześnie drogę pozostałym pasażerom), gdzie co leży i czy ostatecznie będę czytał teraz Twardocha, czy Jarczyńskiego. Błahostka, ale irytująca.

Bus stop

W zasadzie z pierwszą ciekawą sytuacją, nazwijmy ją „interakcją międzykulturową”, spotkałem się na przystanku autobusowym następnego poranka, po postawieniu swojej stopy o rozmiarze 46 na greckiej ziemi.

Na przystanku z Anglikami

Czekaliśmy na autobus kursujący do największego miasta. Okazało się, że rozkład jazdy można traktować niezobowiązująco i tak też go traktują kierowcy. Czekamy już 40 minut, a dokładnie: my i seniorzy z Wielkiej Brytanii, gęsto wytatuowani typowym dla tej szerokości geograficznej ornamentem. W międzyczasie, przy śpiewie cykad, przychodzi olśnienie, mniej więcej w 42 minucie: chodźmy na espresso, postawi nas na nogi. W zasadzie mogliśmy w kawiarni (sąsiadującej z przystankiem) czekać na autobus, ale kto wiedział, że rozkład jest nieprzewidywalny jak kolejne odcinki Star Wars?

Zamawiam napój i przy okazji dopytuję taktownie właściciela, jak w Grecji nazwać małą kawę, żeby nie urazić, bo wiadomo, każda nacja lubi swoje nazewnictwo. W odpowiedzi na moje umizgi otrzymuję odpowiedź: u nas się mówi espresso.

Ok, siadamy i sączymy mocny napar. W międzyczasie coraz więcej osób podchodzi do przystanku, a w pewnym momencie robi się już nawet całkiem niezły tłum i wtem….

Podchodzi do nas Anglik i…

mówi, a w zasadzie wpierw dopytuje, czy porozumiewamy się językiem Byrona (do młodszych czytelników – zamiast Byrona można wstawić Eda Sheeeran’a). Po kurtuazyjnej wymianie zdań, wytatuowany dżentelmen nadmienia, że za chwilę przyjedzie autobus i jak nie wrócimy do kolejki (Anglicy traktują je bardzo serio – polecam książkę, w której jest to dość szeroko opisane, autorstwa Kate Fox pt. „Przejrzeć Anglików”), to nie wejdziemy do zatłoczonego autobusu, a szkoda by było zmarnować ten czas, który poświęciliśmy na nerwowe rozglądanie się dookoła.

Dziękujemy, jesteśmy bardzo miło zaskoczeni. Podchodzimy do przystanku, na którym czekają pozostali Anglicy i odczuwamy jakby trzymali dla nas miejsce. Można?

Autobus rusza, ścisk jak w konserwie sardynkowej z Lizbony (tej gdzie pakują je w papier i wiążą sznurkiem, za budynkami rządowymi). Pomimo tego, na kolejnych przystankach pasażerów przybywa, bus osiąga w pewnym momencie masę krytyczną i już nikt – fizycznie, nie może wejść.

No nie da rady. Już jest mało zręcznie, bo wszyscy łamią po trzykroć sferę prywatności osób dookoła. Ale jesteśmy szczęśliwi, że jedziemy. Czasem słychać żart, czasem czyjąś mamę na facetime.

Polka potrafi

Na jednym z przystanków kierowca prosi aby już nie wchodzić, na co jedna z Pań, rzuca po polsku do swojej brygady (4 osoby): musimy wejść. I wchodzą, niemal siadając na kierowcy. Dodatkowo, jak już trochę pasażerów ubywa, szybko zajmują miejsca siedzące, nie spoglądając nawet na starsze osoby (w tym „naszych” Anglików), którzy wobec zaistniałej sytuacji wymieniają z nami porozumiewawcze spojrzenia pełne uśmiechu, ironii.

A może sam sobie to wszystko dopowiedziałem, bo stojąc nieco dalej od rodaków czułem zażenowanie za wszystkich.

Żona, która stała przy naszych angielskich wybawicielach zaproponowała im miejsce siedzące, jak tylko ono się zwolniło, ale wytatuowany Pan się nie zgodził i zaproponował je jej, na oko – 35 lat młodszej. Można?

 Wróćmy do „All IN”

Jak myślimy „ALL IN”, to jednym z pierwszych skojarzeń jest jedzenie – nieograniczone góry jedzenia, przekąsek, napojów bezalkoholowych i alkoholowych. Te alkoholowe, w zależności od miejsca, są serwowane w szkle lub plastiku, jeżeli zamierzamy odejść od jednego z barów, np. nad basen.

Niestety tą niczym nieograniczoną ilość spożywanych płynów widać później niemalże w każdym miejscu naszego pobytu (w obszarze hotelowym).

Na placu zabaw

Przy leżakach basenowych

And the winner is

combo – zużyta pielucha, zastawa z bufetu, resztki jedzenia, kubeczki. Niestety, to „nasi”. Aha, to wszystko ktoś musi posprzątać. Spytałem Pani barmanki, która pod koniec dnia chodziła z dużym workiem i zgarniała wszystkie pozostałości, czy to częste zachowanie. W sezonie jest jeszcze gorzej – odpowiedziała z uśmiechem, ale takim jakimś smutnym.

Dlaczego nie można odnieść talerzy na miejsce, czy wyrzucić pieluchy albo kubeczków do kosza? Bo to przecież „ALL IN” – w cenie ignorancja.

A jak ktoś przychodzi aby położyć się na leżaku i odpocząć, to zastaje ten cały rozgardiasz, który wsparty wysoką temperaturą oraz owadami zaczyna żyć własnym życiem.

Przy okazji sprzątania

jeżeli zostawimy ręcznik na podłodze w naszym pokoju, to możemy oczekiwać, z niemal 100% pewnością, że zostanie wymieniony. Choć w niektórych miejscach jest to robione nawet bez naszej woli – ot, usługa premium, choć mało eko.

A jak zostawimy napiwek, na początku naszego pobytu np. na łóżku, na kartce z dopiskiem „Dziękuję”, to możemy liczyć, że pokój będzie otoczony wyjątkową opieką – przynajmniej w teorii. Choć jest też szkoła, bardziej pragmatyczna, która preferuje zostawianie dodatkowej gratyfikacji na końcu, w ramach docenienia pracy. Można, nie trzeba.

Ręcznik rezerwacyjny

8:30, zmierzamy na śniadanie. Mijamy po drodze jeden z kilku basenów, przy którym można zauważyć zestawy wypoczynkowe typu WIDMO (dmuchana piłka, ręczniki, torby, kremy) ale nikogo dookoła.

A nieeee, to po prostu rezerwacja miejsca, coś jak nasze bałtyckie parawan-style.

Serio, byłem zaskoczony. Rezerwowanie leżaków w miejscu, w którym nie dość, że jest ich sporo, to jeszcze niemal każda ich lokalizacja jest ok, jest zachowaniem zastanawiającym, ale rozumiem (tzn. nie rozumiem) – trzeba być tuż obok linii basenowej. I żeby nie było – tym razem to nie „nasi”.

Ostatnio w Magazynie LOGO odpowiadałem na pytanie, co zrobić, gdy wiemy, że ktoś rezerwuje, a znika na dobre kilka godzin – zapraszam do lektury, pozwalam sobie na zaproponowanie rozmowy z obsługą, bądź właścicielami ręczników. Samemu przenosić nie polecam, jeszcze wyjdzie z tego „draka”.

A przy okazji, jak zechcemy popływać, to wypadałoby wcześniej wziąć prysznic (taki basenowy savoir-vivre, albo po prostu podstawowa zasada higieny), tak jak na „normalnym” basenie. Z tego co zaobserwowałem (choć nie miałem zbyt wielu szans), to prysznic był rzadko używany.

All inclusive, a savoir-vivre

Nadchodzi pora obiadu i jak zwykle za stołem albo nawet jeszcze przed podejściem do zajmowanego miejsca można zauważyć kilka „sytuacji”.

Przeładowanie talerzyka

Pisała o tym Krytyka Kulinarna. Na zdjęciu, w bufecie widzą Państwo sporo jedzenia, którego nie odważyłem się nałożyć w gramaturze tworzącej górę (nawet dla celów edukacyjnych), bo pewno bym tego nie zjadł, niemniej warto zapamiętać jedno (nie tylko na wyjazdach All In), że …

…dobrze przygotowane przyjęcie bufetowe, to takie, w trakcie którego kilka razy można podejść i sobie nałożyć dokładkę – ile chcemy.

Ważna jest estetyka takiego talerza, a także wygoda konsumpcji, nie wspominając już o mieszaniu się smaków, bo nakładając wszystko na jeden talerz tworzymy z niego jedną bezkształtną (smakowo) masę i nie jest to żadne fusion, bądź kuchnia doświadczalna pomysłodawcy Nomy.

Aha, przy „nalewaku” do dwóch słów wyrzucanych w kierunku obsługi: white wine, można dodać please i na końcu thank you, a jeżeli posłużymy się językiem lokalnym to wyjdziemy znacząco poza standard.

Repeta

bierzmy ile chcemy, zapłaciliśmy przecież za to, ale wymieniajmy talerz na czysty. Tu może z ekologią nie jesteśmy za pan brat (ale przynajmniej ręczników nie rzucamy codziennie na ziemię), niemniej z higieną dajemy radę.

Wyobraźmy sobie, że jesteśmy trochę przeziębieni i nakładamy na talerz, z którego już jedliśmy spaghetti typowe danie kuchni greckiej – sałatkę grecką. Podczas nakładania, czasem krócej, a czasem dłużej, dotykamy łyżką sałatkową naszego talerza, przez co tworzymy most dla zarazków, które lądują w sałatce.

I pomnóżmy takie działanie przez ilość gości w restauracji. No, odejmijmy 30%, bo pewno jedni zrobią to zręczniej. Albo nie zjedzą sałatki.

Przy okazji dokładek – bierzmy tyle ile zdołamy zjeść. Nabieranie kopy jedzenia, a później zostawianie sporej części, nie jest zbyt taktowne wobec Matki Natury. Oczywiście, czasem coś nabierzemy na talerz, a to okazuje się niesmaczne, niemniej wiedzą Państwo dobrze, o co mi chodzi.

Ta zasada dotyczy nie tylko all inclusive, a każdego bufetu, który otworzy przed nami swoje podwoje (konferencje, szkolenia, rauty).

Pieczywo

złoto smaku w wielu krajach. Tak było też i w Grecji, ale znajdując się w miejscu, gdzie sięga po nie kilkaset innych miłośników może warto uwzględnić, że ta serwetka, która spoczywa obok bochenka, służy do chwytania go w chwili krojenia? Powiem tak – nie dla każdego to było oczywiste.

Dress code (znienawidzony)

Przed wejściem do części restauracyjnej napotkałem regulamin, według którego zasiadanie do stołu w porze ostatniego posiłku wieczornego akceptowalne jest jedynie w stroju, może nie wyjściowym, ale na pewno nie plażowym.

Ten temat często jest podnoszony w sezonie wakacyjnym – restauracyjny Dress Code. Szczególnie w nadmorskich, urlopowych lokalizacjach coraz częściej zaczyna się zwracać nań uwagę.

Bo tak od strony estetycznej, w restauracji, jak wyglądają te nogi w krótkich ratowniczych spodenkach?

A jakby do tego dodać brak koszulki, albo skąpe pływackie odzienie? Miłośnicy się znajdą, nie wątpię, niemniej jeżeli mówimy o bardziej formalnych okolicznościach jakimi jest kolacja pośród ludzi o różnych odczuciach estetycznych, warto pamiętać o kilku barierach. Żeby nie było, nikt nikomu nie każe chodzić w smokingu.

Na później

wezmę sobie na basen albo na plażę… Nie ma co pisać, temat znany od pokoleń.

Niemniej tabliczki zakazujące wynoszenia jedzenia również się pojawiły podczas mojego „turnusu”.

Powiedzą Państwo, że w sumie piszę tylko o jedzeniu i basenie, ale w gruncie rzeczy do tego często ogranicza się ALL IN. Pozwolę sobie przypomnieć, że w żadnym wypadku nie postrzegam samej usługi jako coś złego, a wręcz przeciwnie. Idzie jednak o szczegóły.

Nie wspominam o tym, czy trzeba pozdrawiać rodaków, z którymi „lecieliśmy”, a mijamy się w stołówce; czy wchodzić w kurtuazyjną interakcję z sąsiadami (zza ściany), czy palić papierosy, gdy obok, za ścianą usypia się dziecko, bądź czy wypada wywieszać „szybkie pranie” w połowie turnusu pod oknem sąsiada, bo to przecież wiemy.

Państwo, którzy czytacie ten wpis, też wszystko wiecie, bo z reguły to Ci, którzy nie wiedzą, nie czytają.

Dlatego mam prośbę

Podrzucajmy niniejszy tekst osobom, które za chwilę będą pracowały za granicą na naszą markę narodową – nad basenami, w stołówkach, w samolotach czy na lotniskach. Oczywiście zróbmy to w sposób taktowny, bo inaczej popełnilibyśmy foie gras 😉


A na koniec


Jeżeli mają Państwo swoje spostrzeżenia, zapraszam do komentowania i z góry dziękuję!

Zapraszam również do szkoleń w Polskiej Akademii Protokołu i Etykiety, które poszerzają horyzonty i ugruntowują wiedzę! Po kliknięciu w logo przejdą Paaństwo do strony firmowej.